Po dlugiej i owocnej wyprawie na poludnie spedzilismy 2 dni w Stolicy, zwanej przez tubylcow Adidas Ameba. Pierwszy czlon tej nazwy nawiazuje do powszechnej tu odmiany grypy, natomiast drugi do najpoulorniejszej tu potrawy (podawana oczywiscie z Indzera, o ktorej pisalem wczesniej). Podobno 2 dni spedzone tutaj wystarcza aby uzyskac ten dublet, wiec jutro ruszamy dalej.
Krajoznawczo AA nie jest wyjatkowa pasjonujace, wlasciwie wcale. Wiec nie bede sie w tej kwestii rozpisywal. Za to jest ciut drozej, z wyjatkiem internetu, ktory jest szybszy i tanszy.
Dzis nasza austriacko-polska ekipa odzyskala swoj czysto jednonarodowy charakter. Poza tym za pare godzin Etiopia pozbedzie sie Adama. Przebukowal bilet na wczesniej. Ale nie, ze sie poklucil - po prostu wszystkie forse juz przepuscil.
Ja za to mam jeszcze tydzien, czego nie bylo w planach. Jade wiec jutro polaczonymi silami polsko-polskimi nad jezioro Tana. Mam zamiar uczynic z niego drugie Loch Ness. Skoro nie udalo sie przerobic go na brakujace ogniwo, niech stanie sie przynajmniej Nessi (Tanesii?). Potem zawracam a reszta atakuje Gory Siemen i urzedujace ta malpy. Taki jest plan. Napisze kiedys czy sie zrealizowal.