Jest coraz lepiej. Znajdujemy sie w miescie Szaszemene. Bylismy tu przejazdem ponad tydzien temu i wydalo sie nam najbrzydszym miejscem na swiecie. Wszedzie syf i smrod, nawet pies lezacy niedaleko wejscia do zapluskwionej nory w ktorej nocowalismy nie wygladal zbyt estetycznie. Moze dlatego, ze mial wybite oba oczy (oboje oczu). Teraz, po przywyknieciu do miejscowych zwyczajow Szasze wydaje sie calkiem sympatyczne.
Generalnie na razie zaliczylismy tygodniowy treking w gorach Bale. Mieszkaja tam stada endemitow roslinnych i zwierzecych, ktore usilowalismy upolowac. Najbardziej wilka etiopskiego (canis siemnsis), ktorego zostalo tylko 400 do 600 sztuk na swiecie. Mielismy wiece szanse na na swiatowe osiagniecie (ekstreminsacja calego gatunku). Niestety widzielismy go kilka razy tylko z daleka (poza zasiegemi rzutu kamieniem). Gory same w sobie generalnie sa w maiare lagodne. Jednak wysokosc (wiekszosc treku ok. 4000 nmp) oraz slonce robia swoje. Zwlaszcza slonce - nie jestem juz posiadaczem skory na glowie a usta rownie dobrze moglbym sobie wyciac zyletka na policzku. W momencie spozywania miejscowych pikantnych posilkow nie odczywalbym wiekszej roznicy. Ale generalnie warto - chyba nie bylem w gorach o takim zroznicowaniu krajobrazu na tak malej przestrzeni. Do tego stada zwierzakow za ktorymi uganial sie golota. Ludzi nie za duzo, turystow zero, poza jedna dziwna geczynka.